O pracach nad nową edycją "Fauny"
Nie tylko sowy nie są tym, czym się wydają – tak skomentowałby pewnie grę planszową „Fauna” w jej najnowszej odsłonie amerykański reżyser David Lynch. I miałby rację, bo druga edycja tej gry będzie zaskoczeniem nie tylko dla samych graczy, ale również była nim dla całej pracującej nad jej wydaniem ekipy.
Jako osoba współodpowiedzialna za projekt „Fauna” musiałam zmierzyć się ze sporą ilością zmian. A ze zmianami radzimy sobie wszyscy różnie, bo często lubimy przede wszystkim te piosenki, które już znamy, tę aktualizację systemu Windows, do której zdążyliśmy się już wreszcie przyzwyczaić i te zwierzaki, które wiemy, jak wyglądają i jak urocze jest ich potomstwo.
A tu nagle okazuje się, że to, co od dziecka uważaliśmy za mniej lub bardziej uroczą hienę, fokę czy świnkę morską, wcale nią już nie jest….
Wciąż nie mogę dojść do siebie po tym, gdy dowiedziałam się, że to nie hieny grzywiaste śpiewały jedną z najmroczniejszych piosenek w „Królu Lwie”, tylko… protele. Również grzywiaste, na szczęście. Niektóre zwierzaki zyskały bowiem nie tylko nowe imię, ale i przydomek. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co poczuł azjatycki przedstawiciel niedźwiedziowatych, wargacz, gdy dowiedział się, że nowa reforma polskich nazw zwierząt czyni go… leniwym. Nie chciałabym również być w skórze gęsi gęgawy, która nie może już dłużej nazywać się gęsią. Od teraz jest bowiem gęgawą. I koniec.
Praca nad „Fauną” to jednak oczywiście nie tylko same nazwy zwierząt, choć w nich zmian było najwięcej. Taksonomia była wierzchołkiem góry lodowej. Wydaje się przecież, że wagi i miary poszczególnych gatunków oraz miejsca ich występowania powinny pozostać bez zmian…. Jednak nic bardziej mylnego – na przestrzeni lat jedne gatunki wyemigrowały ze swoich miejsc rodzinnych, inne pojawiły się w miejscach, w których ich wcześniej nie było. Całe rodziny zwierząt wyginęły, pojawiły się też nowe gatunki, a część z nich drastycznie urosła lub przytyła. Mając dostęp do nowszych badań, byłam w stanie bardziej szczegółowo sprawdzić rozmiar największych wydr na świecie, czyli liczących nawet 180 cm (a więc wyższych od części moich redakcyjnych koleżanek!) arirani amazońskich czy wagę żab Goliata, porównywalną z wagą przeciętnego noworodka. Co skrupulatnie czyniłam, przez cały czas pracy nad projektem otaczając się tabelami, liczbami i faktami i próbując uśrednić czasem wykluczające się dane. Nie wszystko bowiem mogłam sprawdzić empirycznie. Wybrawszy się do gdyńskiego akwarium znalazłam tam co prawda jaskrawożółtą zebrasomę, ale nie udało mi się jej (na szczęście?) zdenerwować i stwierdzić, czy zmienia się wtedy kolor całej ryby czy też wyłącznie kolor jej oczu.
Mam nadzieję, że siedzenie nad gotową „Fauną” będzie dla graczy taką samą przyjemnością, jaką dla mnie było dowiadywanie się, czego jeszcze nie wiem o fokach i wilkach, poza tym, że od dziś poprawnie powinnam nazywać je szarytkami morskimi i pampasowcami grzywiastymi… I nie tylko o nich, oczywiście.
I nie tylko o sowach, ale i o wszystkich innych zwierzach, które naprawdę nie są tym, czym się wydają.
Marta Nowicka