Pijacka opowieść
(Pijaczyna: Kostia „Profesor” Fiodorow, odmieniec: Sawwa „Golem” Koźnienko, samotnik: Oleg „Mruk” Woronin)
– Ruchy, dziadzie! – krzyknął młody szperacz o piaskowych włosach i rąbnął w stół, przy którym pił Kostia Fiodorow. – Wystarczy ci już wódki na dzisiaj. Jak cię w ogóle na to stać? – Towarzysze szperacza zaśmiali się i jeden złapał Fiodorowa za ramię.
– Hej! – mocny głos wybrzmiał w pomieszczeniu. Był to głos Wilka, a kiedy Wilk mówił, wszyscy słuchali. Sala barowa ucichła, każdy udawał, że pilnuje własnego nosa, jednocześnie podsłuchując. – Zostawcie go. Mówicie do Profesora, wy ciajniki.
Nowo przybyli stojący przy stoliku Kostii wymienili niepewne spojrzenia. Każdy, kto znalazł się w zajeździe, słyszał o Profesorze, szperaczu, który podobno dotarł do sarkofagu. Ten czerwony jak burak śmierdzący grubas siedzący nad od dawna pustą szklanką miał być jedną z legend Zony?
Jeden z ciajników zachichotał i wyszeptał:
– Chłopy, jaja chyba sobie robią, da?
Jedne z drzwi prowadzących do pokoi trzasnęły kopnięte, a sala barowa zajazdu wróciła do życia. Wznowiono rozmowy, a załzawione oczy Kostii wreszcie skupiły się na grupie stojącej wokół jego stolika, pijany umysł nadganiał całą sytuację.
– W porządku, Wilku, w porządku. – Uśmiechnął się, pokazując zepsute zęby i machnął ręką mniej więcej w kierunku baru. Spróbował się podnieść, opadł i skupił wzrok na czymś na stole, najwyraźniej zapominając o towarzyszach.
– Wszystko gra, Profesorku? – zapytał najmłodszy ze szperaczy. Kostia drgnął, jakby obudził się z drzemki.
– Co? To ty, Oleg? Sprowadziłeś nam tu do korytarza świeże towarzystwo? A niech cię! – wymamrotał.
Grupa przy stoliku rozejrzała się po sali, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Stary były szperacz jak ten pijaczyna miał większe poważanie w głębi Zony niż świeżak, nawet najlepiej wyposażony.
Kiedy Kostia postukał palcem w stół, jego oczy znowu się skupiły.
– Chodźcie, usiądźcie, chłopcy i dziewczęta – zachrypiał. – Dziadek Kostia opowie wam historię, co? Chcecie usłyszeć historię?
– Pewnie, czemu nie. – Przytaknął przywódca grupy, biorąc krzesło. Reszta szybko podążyła za jego przykładem. – Postawimy ci nawet kolejkę – dodał szczodrze.
– I to rozumiem! – Zakrzyknął triumfalnie Kostia i nachylił się do najbliższego przybysza, który instynktownie się odsunął. – W końcu ci z nas, którzy chodzą korytarzem, muszą się trzymać razem, co?
Szperacz wzruszył ramionami i posłał bezradne spojrzenie przyjacielowi po drugiej stronie stołu, mężczyźnie o piaskowych włosach, który pchnął własny kubek w kierunku Profesora.
– Proszę, twoja kolejka. Opowiedz nam tę historię! I lepiej, żeby była dobra!
Kostia pociągnął z kubka i westchnął, jakby pił ambrozję, a nie pomyje, które Sknerowski serwował w zajeździe. Po chwili zaczął swoją opowieść:
– Tego dnia była nas trójka. Ja, Sawwa Koźnienko, którego zwą Golemem…
– Dlaczego tak go zwą, Kostia? – przerwał jeden ze szperaczy.
– Bo wygląda jak Golem, to oczywiste! – parsknął przywódca grupy. – Nosi MEW, Mechaniczny Egzopancerz Wspomagany, pewnie znaleziony w Zonie.
Kostia skupił na moment swoje załzawione oczy na przywódcy i zmarszczył brwi.
– Aha, widzę, że przynajmniej jeden z was zna się trochę na rzeczy… Ale przerwijcie mi jeszcze raz i z opowieści nici, panimali?
Mężczyzna kiwnął głową i dał znak Profesorowi, żeby kontynuował.
– No więc ja, Golem i Oleg Woronin, znany także jako Mruk… – Kostia spojrzał na szperacza, który wcześniej mu przerwał, ale ten, mimo oczywistej potrzeby zadania kolejnego pytania, siedział cicho. Kostia kiwnął głową z zadowoleniem i kontynuował. – Oleg nigdy nie lubił towarzystwa, a Sawwa, cóż, jego zdolności socjalne same wymagały MEW-a, więc na czas tej jednej ekspedycji to ja zostałem przywódcą. Zgodziliśmy się współpracować, ponieważ z powodu serii szczęśliwych zbiegów okoliczności każdy z nas miał w posiadaniu część starej mapy… prowadzącej prosto do serca Zony!
Przywódca grupy wywrócił oczami i pociągnął łyk z kubka misternie wyciętego z łuski pocisku dużego kalibru. Kostia odchrząknął, zmienił pozycję nóg i nachylił się do słuchaczy.
– Tak jest, wierzcie mi albo nie, ale tam byliśmy, w ruinach czarnobylskiej elektrowni jądrowej. Każdy z nas przetrwał takie niebezpieczeństwa, że byście nie uwierzyli…
– No nie wiem, w dużo potrafię uwierzyć – wymamrotał przywódca grupy, ale szybko został uciszony przez pozostałych, zasłuchanych w opowieść Kostii.
– Walczyłem ze straszliwymi mutantami i wkroczyłem w głąb zakazanych bagien. Oleg przetrwał kryształową burzę, a potem umknął bandzie Pionierów, którzy chcieli przygarnąć należącą do niego część mapy. Mruk to potrafi wyjść z każdych kłopotów! A Golem, choć głupi jak kłoda, to z tym swoim żelastwem na plecach potrafi przebić się przez mutanty i anomalie jak czołg! Pewnie w ten sposób zdobył swój kawałek mapy. – Kostia przerwał na moment, po czym dodał. – Oczywiście każdy z nas był przygotowany na promieniowanie i mieliśmy też kilka rzadkich artefaktów, żeby zwiększyć nasze szanse. Mówię wam, byliśmy przygotowani jak… jak… – Kostii zabrakło słów, więc postanowił zakończyć zdanie dyskretnym beknięciem.
– No i co, weszliście do środka? Co tam było? – zapytał jeden ze słuchaczy, a przywódca grupy oparł się o stół, potakując.
– Da, weszliście? – W jego głosie zabrzmiała dziwna pustka, kiedy powtórzył. – Weszliście? A może dalej chodzisz po korytarzu?
Kostia zaszurał nogami i mrugnął.
Pokój był ciemny i pusty. Jedna jedyna żarówka migotała nad stolikiem, rzucając cień na ściany. Zaskrzypiało krzesło i Kostia zauważył, że Oleg i Sawwa też tam byli, siedzieli przy tym samym stole. Serwomotory MEW-a Sawwy zawarkotały i zaskrzypiały, kiedy mężczyzna się podniósł. Jego głowa niknęła w ciemności.
– Dlaczego nas zostawiłeś, ty zdrajco? – zagrzmiał z góry.
– Dokładnie, pijaku – zgodził się Oleg, drapiąc się po brodzie. – Miałeś zaczekać.
– Ale wiedziałem, że chcieliście mnie oszukać! – wyjęczał Kostia, po czym wyskoczył z krzesła, które spadło na podłogę, i przycisnął plecy do ściany. – Słyszałem, co gadaliście! Myślicie, że jestem do niczego! Ale to moje było na wierzchu, to ja wróciłem!
– Wróciłeś, Profesorze? – Oleg powstał, górna część jego twarzy także ukryta była w cieniu. Ciężkie stopy Golema opadały z łoskotem na ziemię, gdy przemieszczał się dokładnie wymierzonymi krokami. – Na pewno wróciłeś? A może dalej chodzisz po korytarzu?
Kostia krzyknął i rzucił się biegiem między nimi, prosto w ciemność. Spodziewał się wpaść na inny stolik albo krzesło, ale nagle ściany okazały się być bardzo blisko! Znajdował się w niekończącym się korytarzu oświetlonym mrugającymi lampami. Ciemność zbliżyła się jak powolna chmura. Kostia zmarszczył brwi. Zaszurał nogami.
Jego uszy wypełnił dźwięk dwóch tuzinów głosów. Szperacz grał na gitarze Czeburaszkę, a ktoś, bardzo blisko, ciągle powtarzał: – Wszystko w porządku, staruszku?
Kostia zakrył uszy i spróbował się skupić. W porządku, był w barze, w zajeździe. Grupa ciajników, szperaczy z mlekiem pod nosem, siedziała z nim przy stole. Jeden z nich, mężczyzna o piaskowych włosach, poruszał ustami, ale Profesor nic nie słyszał. Wstał, zatoczył się i wsparł na ramieniu najbliższego szperacza.
– Muszę… muszę już iść, malciki, chyba dalej jestem w korytarzu! – wyjaśnił rzeczowym tonem, po czym zmarszczył brwi. – Chyba weszliśmy do sarkofagu. Znalazłem skrót i kiedy Mruk i Golem zaczęli walczyć… czy coś… to ja…
Zaszurał nogami. Siedział przy stole z Mrukiem i Golemem.
Mrugnięcie. Był w nieskończonym korytarzu.
Krzyknął. Był przy stole z ciajnikami. Wstawali, jeden zawołał Wilka do pomocy, inny próbował przycisnąć Kostię do ściany. Odepchnął ich i przewalił się przez salę barową, widząc w każdym szperaczu Mruka albo Golema. Jednocześnie wszyscy odwrócili się do niego i wskazali na najbliższe drzwi. Kostia je otworzył, zamknął oczy i przez nie przeszedł.
Słyszał ciche, irytujące brzęczenie świetlówek. Westchnął i otworzył oczy. Był w niekończącym się korytarzu.
Zrobił jeden powłóczysty krok, potem następny.
Czeburaszka dalej grała w jego głowie.
Zanucił melodię, z początku cicho, potem coraz głośniej.
I ruszył przed siebie.
Autor: Janek Sielicki. Tłumaczenie na język polski: Mateusz Krupa.